W 2008 roku napisałem tekst pod tytułem „Zadbajmy o żydowskie cmentarze” w której pisałem m.in. o książce Grossa w następujący sposób : „Książka Grossa – z definicji - nie jest pamfletem, nie jest też pracą naukową, a mimo to uważam ja za wartościową i ważną. Na czym polega jej wartość?

Na tym za co ją tak namiętnie krytykują liczni publicyści. Na tym, że o postawie Polaków wobec Żydów pisze z autentyczną pasją, gniewem, namiętnością i - co może najważniejsze – bólem. Zaryzykowałbym twierdzenie, że książka jest wartościowa dlatego, że jest niesprawiedliwa wobec polaków. I pytanie jakie można postawić jest następujące: czy ten gniew ma podstawę w faktach i przeżyciach autora?

Otóż tak, ja także mimo, że nie jestem Żydem, czułem wielokrotnie gniew wobec siebie wobec moich rodaków wobec naszych ewidentnych zaniechań, których – moim zdaniem – dopuściliśmy się wobec społeczności żydowskiej.”.

Następnie przytoczyłem trzy wspomnienia własnego życia, które maja moim zdaniem jednak wymowę ogólną.

 Rok 1965 – Święto Zmarłych. Jestem harcerzem i moja chorągiew idzie na cmentarz żydowski "posprzątać i uporządkować groby" przylegający do Powązek. Wchodzimy. Na cmentarzu nikogo, tylko koty biegające po grobach i zaśmieconych alejkach. Ja jednak nie patrzę na groby, tylko zachwycony obserwuje słup światła podtrzymujący szare niebo, unoszące się za murem, nad katolickimi grobami cmentarza powązkowskiego.

Rok później. Poznań. Niedzielna Msza. Młody ksiądz, rozdygotany, krzyczy na cały Kościół : "I pamiętajcie dzieci, że te które maja kręcone włosy i krzywe nosy to dzieci Szatana i z nimi nie można się bawić". Pytam cioci, co to za dzieci. Odpowiada, głaszcząc mnie po głowie : "Żydzi, Piotrusiu". Wybiegam, w środku Mszy, z płaczem z Kościoła. Moja sąsiadka o rok od mnie starsza była żydówką. Miała kręcone włosy i zakrzywiony nos, nauczyła mnie czytać. Przez 15 lat nie chodziłem do Kościoła.

Wiem, znam zarzuty. Przedstawia Pan swoje emocje - to jest czysty subiektywizm itd. Otóż, stosunki między Żydami i Polakami to są emocje w stanie stężonym. I jeżeli takich faktów jak te które nieudolnie opisałem nie będziemy przedstawiać, to nasze porozumienie – rzecz jasna częściowe – z narodem żydowskim nigdy nie nastąpi. Czy tego samego powinniśmy wymagać od drugiej strony? Zacznijmy od siebie. Bowiem opinia mediów zachodnich o naszym plemiennym antysemityzmie w ogóle mnie nie interesuje.

Rok 1982, jestem redaktorem "Wiadomości" tygodnika wychodzącego nielegalnie w podziemiu. Ukrywam się na Pradze - gdzie redaguje teksty, przepisuje je na matrycach, następnie oddaje je łącznikowi, który z kolei roznosi je po drukarniach. W lutym umawiam się z nim na przystanku tramwajowym, na Pradze.

Przychodzę na umówioną godzinę i czekam. Obok przystanku rośnie zagajnik, gdzie kilku żołnierzy na przepustce zabawia się z pijanymi dziewczynami. Siedzą na ciemnoszarych kamieniach, o które rozbijają kolejne puste butelki. W pewnym momencie dostrzegam milicyjny patrol, więc odruchowo idę w kierunku rozbawionego towarzystwa, jedna z dziewcząt macha do mnie zapraszająco ręką a ja patrząc na nią, widzę, że siedzi na grobie, spostrzegam, że jestem na zrujnowanym cmentarzu. Szare kamienie w kształcie żydowskich nagrobków są, porozbijane, zarzygane itd.

 Rok 1985. Paryż. Emigracja. Spaceruje po Montmartrze. Na jednej z półkolistych uliczek widze napis nad bramą pomalowanego na niebiesko domu "Przedszkole", a powyżej tabliczka "Muzeum żydowskie". Pukam. Otwiera mi stary Żyd, narzekający, ze mu przerwałem popołudniową drzemkę i żąda za zwiedzenie muzeum 10 franków.

Majątek dla takiego jak ja emigranta. Kiwam przecząco głowa i odchodzę, po kilku krokach słyszę : "Ile masz ?". Sięgnąłem do kieszeni i wysupłałem 6 fr. I 50 cen. Stary Żyd machnął ręką : "Musze wejść na piąte piętro młody człowieku za 6,50, czy to nie skandal ?". Wchodzimy po kręconych schodach.

Stary Żyd sapiąc ze zmęczenia otwiera mi drzwi i wpuszcza do środka. Jestem sam. Muzeum to dwa duże – połączone ze sobą - pokoje. Na prawo ustawiono na ogromnym stole wykonana z miedzi i srebra cudowną makietę Jerozolimy. Na lewo pełno akwarel, niedokończonych szkiców, obrazów. Rabin z Przemyśla z głowa pochylona nad Biblią. Drewniana synagoga otoczona wianuszkiem lip, a w tle stado pasących się krów.

W prawych dolnych rogach daty i niewyraźne podpisy. 1936, 34, 39. Dzieci żydowskie wybiegające na pusty rynek miasteczka w centralnej Polsce. Uśmiechnięte. Radosne. Czy wszystkie zginęły? To była Polska, której już nie było. Czy jesteśmy jej coś winni? Przynajmniej pamięć.

Gross zarzuca nam coś najgorszego – obojętność, ale nie tą abstrakcyjną obojętność czy milczenie świata wobec Zagłady, lecz obojętność konkretną, wobec sąsiada, kolegi ze szkoły, krajobrazu, obojętność – bo o to tutaj chodzi – wobec naszej historii, wobec nas samych. Nie zgrzytajmy zębami, tylko spróbujmy odbudować pamięć o tamtej – wypalonej żelazem – Polsce. Zadbajmy – my Polacy – o odrestaurowanie żydowskich cmentarzy. Odbudujmy – przynajmniej kilka – synagog. Przywróćmy żydowskie nazwy ulicom, placom , miasteczkom. To możemy i powinniśmy zrobić.

Tyle tekst sprzed czterech lat, film „Pokłosie” kończy się obrazem modlących się Żydów nad utworzonym przez Polaków cmentarzem na których pochowano zamordowanych przez ich rodziców Żydów. Scena jest piękna i symboliczna.

Piotr Piętak